Uwagi o polskim systemie politycznym, prawie wyborczym i nadchodzących wyborach parlamentarnych 2023

Szkic wystąpienia

Moje uwagi będą dotyczyć trzech różnych kontekstów zarysowanej powyżej problematyki. Te trzy konteksty to:

(1) warunki normalnej skonsolidowanej demokracji, w której trójpodział władz i państwo prawa w pełnej krasie funkcjonuje (obecnie warunek niespełniony);

(2) aktualna sytuacja na 11 miesięcy przed – domniemanymi – wyborami; co można jeszcze zrobić, choć moim zdaniem  jest “za późno” i można już tylko działać (jak zwykle) jak strażacy w czasie pożaru;

(3) “czarny scenariusz” – wybory będą przesuwane (stan wyjątkowy w dowolnej wersji) LUB będziemy mieli do czynienia ze znaczącymi fałszerstwami wyborów LUB słaby wynik wyborczy PiS zostanie formalnie zakwestionowany, a status quo bronione siłowo LUB jakaś konfiguracja powyższych trzech zagrożeń.

Ad (1) Polski system polityczny (dwuizbowy parlament, wybierany systemem PR, półprezydenckość + horyzontalna kontrola przez sądownictwo i inne) został wykreowany w sytuacji ogromnej niepewności co do tzw. zewnętrznego veto player’a ­­– Kremla w roku 1989. Sytuacja takiej niepewności – jak uczy współczesna politologia – zawsze prowadzi do multiplikacji instytucji politycznych, stąd mamy nadmiar takich instytucji (zresztą od 2015 roku działających niezgodnie ze swymi konstytucyjnymi prerogatywami – Bank Centralny, Trybunał Konstytucyjny, Prezydent, lub rażąco naruszające dobry polityczny obyczaj i proceduralne normy parlamentaryzmu – Sejm).

Recepty:

(a) albo Senat, albo Prezydent. W unitarnym kraju, homogenicznym etnicznie nie ma powodu, by istniały dwie kosztowne instytucji, których funkcje są niejasno lub błędnie zdefiniowane

(b) [Jeśli Senat zostaje] sprecyzować kogo ma reprezentować. Dwie propozycje:

(i) Nonsensem jest większościowa ordynacja do Senatu, która tylko wzmacnia “większościowe” elementy ciała legislacyjnego. Senat – w obecnym niedookreślonym kształcie – jako “izba namysłu” powinna, wręcz odwrotnie, być wybierana regułami proporcjonalności, bez żadnych progów, okręgów i innych zabiegów zniekształcających proporcjonalność. Senat powinien reprezentować nawet najmniejsze mniejszości, jako miejsce gdzie “milczące mniejszości” znajdują możliwość artykulacji swych wartości i interesów.

(ii) Jeśli zaś Senat miałby być wykorzystany sensownie, musiałby łączyć się z silną decentralizacją Polski, jeśli nie w formie federalnej, to przynajmniej takiej silnej autonomii regionalnej na wzór Hiszpanii (finanse, oświata etc.). Wtenczas Senat byłby reprezentantem owych nowych regionalizmów.

(iii) Inne propozycje dotyczące Senatu – dostępne na życzenie od autora

W obecnej wersji – Senat to tylko niepotrzebny koszt publiczny.

(c) Niezależnie od rozwiązania kwestii Senatu, zmiana ordynacji do Sejmu na niemiecki MMP (podwójny głos: jeden w okręgach większości względnej i czysto proporcjonalny ogólnokrajowo). Rzecz jasna ta propozycja ma zdecydowanie większy sens w sytuacji decentralizacji kraju.

Ad (2) Hasło “Senat najpierw” nie wydaje się obecnie trafne. Senat w obecnym kształcie jest symboliczną instytucją, mogąca jedynie spowalniać prace legislacyjne większości parlamentarnej bez możliwości skutecznego wetowania.

Skoro tak, to wybory do Senatu powinny zostać potraktowane instrumentalnie względem wyborów do Sejmu. Tu można testować różne konfiguracje partyjne i koalicyjny potencjał w wyborach do Izby Niższej, a także eksperymentować z argumentacją na rzecz różnych konfiguracji koalicyjnych.

11 miesięcy przed wyborami i na strategiczne planowanie jest za późno, co najmniej o rok. Doświadczenia węgierskie (te całego minionego 12-lecia, którym przyglądałem się w sposób poniekąd zdyscyplinowany) pokazują, że koalicyjne propozycje, wspólne listy (inne układy), sprawdzają się tylko jeśli zostanie wykonana rzetelna praca analityczna dotycząca zastanej opinii publicznej i możliwości ich zmiany, a następnie długotrwała praca terenowa, by konkretne grupy osób (w różny sposób dla każdej) okazały się responsywne względem danego politycznego zamysłu. Jest to niezwykle trudne, ambitne i wymagające wiedzy wielu profesji zadanie, którego nie można realizować – a tak dzieje się w Polsce – na metodologicznie źle pomyślanych badaniach, finansowanych zazwyczaj przez konkretne partie o wyraźnych życzeniowych oczekiwaniach, a często interpretowanych w końcu bardziej pod wewnątrzpartyjne partykularyzmy i interesiki, a nie wielki strategiczny zamysł. Co więcej, by przedsięwzięcie takie się udało, nie można zakładać, iż jest jakaś, uniwersalna jedna konfiguracja czy argumentacja tworzenia koalicji; jest ich wiele, a w poszczególnych rejonach kraju mogą różnić się nawet znacząco.

Obecnie nie sposób odpowiedzialnie podjąć decyzję czy opozycja ma tworzyć jedną czy dwie listy czy może partie luzem powinny startować w wyborach 2023 roku by uprawdopodobnić zwycięstwo bloku liberalno-demokratycznego nad PiS. Jedno jest pewne, każda partia uzyskująca poniżej 10% poparcia osłabia (w sensie przekładania głosów na mandaty w Sejmie), partie uzyskujące w granicach 15% niczego nie wnoszą, a dopiero mniej więcej od 20% poparcia blok opozycyjny zyskiwałby znacznie na przeliczaniu głosów na mandaty. To jest proste i z poziomu wyborczej piaskownicy, pytanie dlaczego partia opozycyjna pałętająca się na 5-procentowym progu celowo zamierza osłabić blok opozycji, startując oddzielnie? 

[***UWAGA: powyższe jest prawdziwe dla działania systemu w którym jednak funkcjonują partie małe do 10% oraz jeszcze mniejsze, które nie dostają się do parlamentu, a poziom zmarnowanych głosów jest co najmniej na poziomie 10%. W sytuacji, gdy zakładamy, iż do wyborów idą – w sumie – dwa lub trzy duże bloki i tylko jedna partia mniejsza i niewiele zmarnowanych głosów – powyższa logika nie ma zastosowania***]. 

Kwestia czy tworzyć jedną listę czy dwie (czy inną konfigurację) jest oczywiście dodatkowo i celowo komplikowana przez manipulatorskie zamysły potencjalnej zmiany ordynacji przez PiS, co zdaje się być zamysłem pragmatycznie trafnym z ich strony, gdyż uniemożliwia sensowne (gdyby była ochota na takowe) działania koordynacyjne partii opozycyjnych.

Ad (3)  “Czarny” – acz całkiem realny – scenariusz. Istnieją trzy możliwości:

(i) sfabrykowane (ale też realne) zagrożenie ze strony działań wojennych w Ukrainie i odłożenie wyborów ad infinitum, tzn. do czasu gdy notowania PiS poprawią się lub w okresie stanu “specjalnego” nastąpi jakaś forma rozprawienia się z opozycją. (ii) Sfałszowanie wyników wyborów (nie mylić z nieuczciwymi, gdyż już te z 2019 zostały uznane przez OBWE za takowe).

(iii) Zakwestionowanie słabego wyniku PiS i zainicjowanie rozwiązań siłowych, by zrobiły porządek z “mącicielami”, którzy – pomimo przedsięwziętych kroków – byli w stanie “nieuczciwie wygrać” (a la Trumpowskie inspiracje względem Capitolu).

Pytanie #1: czy opozycja ma jakiś plan względem któregoś z ww. scenariuszy? Czy ma pomysł na zapobieganie sztucznie wyimaginowanemu zagrożeniu ze strony Rosji, i czy ma sposób jak odróżnić takie zjawisko od rzeczywistego zagrożenia, którego nie można wykluczyć? Czy ma dostateczną siłę przebicia w strukturach NATO i USA, by skutecznie zwalczyć próby takich manipulacji? Wydarzenia z 15 listopada, pokazują jak PiS przebiera nogami, by taki scenariusz uprawdopodobnić. Jak to się stało, że zanim USA otwartym tekstem nie zakwestionowały rosyjskiego ataku na Polskę, rząd PiS już był gotów na uruchomienie art. 4, wezwał ambasadora Rosji do MSZ by mu powiedzieć co myślą o ataku (jakoś nie słychać, by go ponownie zaprosili i przeprosili za insynuację), oraz przez kilkanaście godzin kluczył urabiając opinie publiczna, że Rosja zaatakowała Polskę. My wszyscy wiemy kto w tej wojnie jest agresorem, a bestialstwa rosyjskich żołnierzy w Ukrainie są masowo dokumentowane, dlatego przypisywanie im nieprawdziwych wypadków jest kontrproduktywne i bezmyślne, bo rośnie w oczach Erdogan i Orban, dyplomatyczni symetryści. A właściwe odkodowanie słów ludzi CIA i prezydenta Bidena wskazuje na znaczną irytację działaniami pisowskiego rządu, bo USA stara się jak może nie doprowadzać do eskalacji konfliktu. Ta gotowość do podobnych interpretacji różnych dziwnych wydarzeń okołowojennych będzie się nasilać w Polsce PiS niezależnie od rzeczywistego poziomu zagrożenia. Czy opozycja ma jakiś pomysł jak temu przeciwdziałać?

Pytanie #2: czy opozycja ma plan mobilizacji swoich zwolenników, instytucji polskich i międzynarodowych do zorganizowania skutecznej kontroli przebiegu wyborów? Poza dobrą wolą obywateli, są potrzebne pieniądze. Czy pozyskanie takowych ze źródeł polskich (biznes, obywatelskie zrzutki) czy zagranicznych (fundacje, wielkie korporacje etc.) zostało zapoczątkowane? Po stronie PIS są setki milionów bezpośrednio ze spółek skarbu państwa, z prywatno-publicznego rabunku mienia publicznego na rzecz PiS, fikcyjnych firm, współpracujących z państwowymi gigantami, w końcu z bezpośredniego dojenia resztek budżetu państwa. PiS ma także na zapleczu fachowców potrafiących badać społeczeństwo polskie w podziale na bardzo małe grupy. Czy są podejmowane próby – choćby częściowego – zneutralizowania politycznych działań patologicznej instytucji religijnej przedkładającej własne interesy i zanikającą pozycję nad interes publiczny, w tym interes młodego i przyszłych pokoleń?

Pytanie #3: Co będzie jak na różnych etapach oceny rzetelności wyborów PiSowscy decydenci wpadną na pomysł formalnego zakwestionowania ich słabego wyniku odsuwającego ich od władzy? Czy opozycja ma pomysł jak skutecznie obywatele mieliby stanąć w obronie demokracji i przeciw fałszerstwu? Nie widzę tych przygotowań. Widzę natomiast po drugiej strony specjalne jednostki (kompletnie nie przydatne do walki z rakietami, informatyczną dezinformacją czy dronami), ale za to bardzo pomocne do ulicznych walk ze “zdrajcami i wichrzycielami, łamiącymi porządek publiczny”. Pisałem i mówiłem o tym wielokrotnie: tzw. wojska obrony terytorialnej do tego się nadają. Przypomnieć dramatyczny spór wokół zapisu przeciw komu mogą zostać użyte? Wynik: przeciw obywatelom polskim – mogą. Są też wyjęte spod nadzoru dowództwa wojskowego, a o ich użyciu ma decydować polityk w randze ministra. Wszak zawodowego żołnierza mogą dopaść wątpliwości czy aby na pewno Ci – inni owszem, ale jednak – Polacy to zdrajcy…bo przecież tak codziennie propaganda pisowska nazywa “nie-swoich”. Proste? Czy opozycja ma pomysł jak temu zagrożeniu zapobiec? Wielu może uznać, iż powyższe przestrogi w postaci retorycznych pytań, to produkt nadmiernego pesymizmu i oczerniania ex ante przeciwnika politycznego. Chciałbym się mylić, ale nie wydaje mi się, by któryś z powyższych scenariuszy nie był możliwy. Jako zaangażowany obywatel chce jednak powyższe pytania opozycji zadać. A pytanie o to, jak mogło dojść w zaledwie kilka lat po 2015 roku do takiego opłakanego, zawłaszczonego przez cywilizacyjnie prymitywną sektę, stanu Rzeczypospolitej będzie stanowiło jedno z ważniejszych mega-pytań dla młodych i dojrzałych socjologów i politologów.

Radosław Markowski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *