JEDNA LISTA WYBORCZA TO ODSUNIECIE ZWYRODNIAŁEJ PRAWICY OD WŁADZY

Brak zjednoczonej opozycji pozwala zjednoczonej prawicy demolować państwo prawa w Polsce.

Zjednoczona prawica to konstrukt wyborczy, który pozwala wielu zwalczającym się frakcjom prawicy dysponować pieniędzmi i władzą by toczyć swoje wewnętrzne wojny. Jednoczą się raz na cztery lata, by wspólnie stanąć do wyborów. Głosuje na nich mniejszość Polaków, jednak dysponują większością w sejmie i rozdrapują polskie płótno miedzy swoje obozy, wspólnie walcząc z państwem prawa,  Unią Europejską i demokracją liberalną.

Obrona państwa prawa, obecności Polski w Unii, oraz demokracji wymaga zjednoczenia Polaków którzy nie głosują na Zjednoczoną Prawicę.

Wspólna lista wyborcza opozycji to być albo nie być wolnej Polski. Największą szansą na zwycięstwo Zwyrodniałej Prawicy to kilka list wyborczych opozycji.

Wspólna lista musi dawać możliwość głosowania na konkretną partię.

Przekonanie wyborców opozycji do wspólnej listy będzie miało szansę pod warunkiem stworzenia możliwości głosowania w ramach jednej listy na konkretną partię i kandydata. To nie jest trudne. Można ustalić, iż wszystkie miejsca od 5 do 9 na wspólnej liście to miejsca lewicy, miejsca od 10 do 14 to miejsca Polski 2050 a miejsca od 15 do 19 to miejsca PSL, od 20 do 24 to miejsca PO od 24 do 27 Nowoczesna od 28 do 30 Zieloni. Pierwsze cztery miejsca na listach w całym kraju otrzymują po jednym kandydaci KO, Lewicy, Polski 2050 i PSL , a kolejność jest losowana. Trudne? Bardzo trudne dla liderów partyjnych. Łatwe dla wyborców do wybrania konkretnej partii na którą życzą sobie głosować. Wyborcy muszą mieć pewność, że są podmiotem polityki, a nie przedmiotem partyjnych rozgrywek. To wymaga wyrzeczeń od każdej partii. Wyrzeczeń w imię Polski 😊 – można to udowodnić już przed wyborami !

Frekwencja jest najważniejsza.

Mobilizacja wyborców którzy pójdą do głosowania jest główną siłą która wpływa na wynik wyborczy w ostatnich latach. Szalona promocja uczestnictwa w wyborach powinna być pierwszym zadaniem wszystkich kandydatów i sztabów opozycji.

Oferta wyborcza nie może mobilizować wyborców prawicy.

Program opozycji nie może nadmiernie mobilizować elektoratu partii trzymającej władzę. Program musi być silnie socjalny, godnościowy, zwracający uwagę na uczciwość i czystość zasad oraz walkę z korupcją. Należy zwracać uwagę, że korupcja polityczna prowadzi do wzrostu podatków i inflacji oraz braku pieniędzy z Unii.  Nie należy eksponować „walki” z Kościołem oraz spraw genderowych, a na ataki partii trzymającej władzę należy odpowiadać łagodnie i ogólnie. Miłość to miłość. Nie wdawanie się w dyskusję o prawach osób LGBT nie oznacza porzucenia walki o te prawa.

Efekt silniejszego naprawdę działa.  Jedna lista pozwoli uzyskać „efekt silniejszego”, czyli sytuację w której wyborcy niezdecydowani postawią na listę która przoduje w sondażach.

Jedna lista najlepsza, jeśli się nie uda, to ważne by list było jak najmniej , np. dwie. Jedna lista najlepsza, jeśli się nie uda to jedna lista musi być w okręgach gdzie PIS miał ponad połowę głosów

Ludzie którzy rozmawiają razem, głosują razem, nawet jeśli na różne programy. W imię Wolnej Polski.

Seweryn Chwałek

5 odpowiedzi

  1. 1. Propozycję wspólnej listy sformułowanej na zasadach tu opisanych sformułował jeszcze na długo przed wyborami z 2019 roku senator Marek Borowski. Nie została podjęta — to jasne — ani nawet uważnie wysłuchana. Z publicznej debaty nie znamy argumentów przeciw. Argumenty za są dość oczywiste i podawał je sam Marek Borowski.
    2. Pozwolę sobie dodać tu szczegół z tej nieprzeprowadzonej nigdy debaty. Borowski mówił, że ilość miejsc na listach wynikałaby ze średnich sondażowych notowań partii. Mówił także, że kolejność w ramach “pod-list” na miejscach przypadających partiom tworzących porozumienie byłaby alfabetyczna, przy czym pierwszą literę (zaczynalibyśmy więc nie od “A”, ale na przykład od “M”) ustaliłoby losowanie. Powiedziałbym jednak, że ten algorytm działałaby (jeśli istotnie by działał) być może nawet lepiej, gdyby miejsca przydzielono równo. W głosowaniu bowiem wyborcy demokratyczni wspieraliby bowiem popieranych przez siebie a nadal rywalizujących między sobą kandydatów i kandydatki z listy. Propozycja Borowskiego wymaga odejścia od zwyczaju głosowania na “jedynki” — i to jest jej najbardziej ryzykownym momentem. Dobrze ponad połowa wyborców głosuje dzisiaj na jedynki lub dwójki.
    3. Warta podkreślenia jest teza, że wspólna lista musi dawać możliwość głosowania na każdą z partii tworzących porozumienie. To rzeczywiście jest warunek uczciwości oferty wspólnej listy — zwłaszcza jeśli formułuje ją silniejszy (dziś PO/KO) wobec słabszego (Lewicy, PSL i Pl 2050 Szymona Hołowni). To musi być propozycja, której przyjęcie nie oznacza samobójstwa. Patrząc chłodno — raczej odrzucenie powinno je oznaczać.
    4. Mój własny — ale także w świetle naszych uchwał programowych również Obywateli RP — bardzo zasadniczy sprzeciw budzi podkreślana tu konieczność unikania w kampanii dyskusji o tematach, które dzielą — jak kwestie praw LGBT. Po pierwsze są to często sprawy fundamentalnie ważne. Po drugie równie często stoją za nimi bardzo wielkie grupy społeczne. Niemal zawsze wywołują emocje — stąd zresztą to zagrożenie i obawa, że emocje posłużą mobilizacji wyborców PiS. Po pierwsze uniki są taktyką naiwną. Stosowano je dotąd zawsze i nigdy skutecznie. Nie da się przekonać wyborców PiS, że PO, Lewica, a nawet PSL obroni Polskę przez “Holokaustem dzieci” skuteczniej niż PiS. Mamy zaś wszystkie gwarancje, że PiS ten temat wykorzysta. Po drugie w programie “politycznego centrum” pozostaną w ten sposób wyłącznie nudne i oczywiste ogólniki, w których szczerość nikt w dodatku nie uwierzy, a wiarygodność jest kluczem powodzenia w wyborach. Sądzę zatem — i to zawsze było elementem propozycji wspólnej listy w koncepcjach Obywateli RP — że istotniejsze od uzgodnień programowych (naszym zdaniem do niczego niepotrzebnych) jest ujawnienie w kampanii protokołu rozbieżności. Niech w sprawie LGBT oraz praw aborcyjnych trwa spór. Niech jedną ze stron będzie PSL, a drugą Lewica. Niech dyskusja demokratów pokaże, że wszystkie te punkty zapalne da się rozbroić nie wysadzając w powietrze wspólnego państwa i z poszanowaniem zdania każdego.
    5. Wiąże się to z argumentami frekwencyjnymi i zwłaszcza z zasadą, by każdy wyborca mógł wskazać popieraną przez siebie partię. Działa tu nie tylko “efekt silniejszego” (istotnie nie do przecenienia). W 2006 roku we Włoszech Romano Prodi (liberał, polityk bez “charyzmy”, nielubiany przez lewicę i atakowany za koszty wprowadzania euro) sformował koalicję 12 partii by pokonać niezwyciężonego Berlusconiego. Były wśród nich dwie partie komunistyczne. Podobnie sformułowaną wspólną listą (po prawyborach jednakże, które ustaliły proporcje poparcia) Prodi doprowadził do sytuacji inaczej nieosiągalnej — głosy na niego oddali również komuniści. Zmierzono także efekt frekwencyjny. We Włoszech frekwencja w okręgach, w których zdołano przeprowadzić prawybory była w niektórych przypadkach aż o 10% wyższa niż w okręgach, w których ich nie przeprowadzono.
    6. Jeśli więc zdołamy sformułować ofertę tak, że nie tylko każdy będzie mógł wskazać w wyborach własną partię, ale głosowanie na wspólną listę będzie przedłużeniem konkurencji partii, które ją tworzą, efekt frekwencyjny i mobilizacyjny osiągniemy w największym stopniu.

  2. Paweł, pełna zgoda co do punktu 4 . Twoja propozycja – by ujawnić protokół rozbieżności, w ramach którego będą trwały dyskusje między demokratami np. o prawach aborcyjnych i genderowych jest oczywiście znacznie ciekawsza niż unikanie dyskusji. Taki mechanizm rzeczywiście pozwoli przeciwnikom aborcji odnaleźć swojego kandydata. To jest bardziej pytanie o to czy wspólna lista idzie ze wspólnym przekazem czy raczej nie. Oczywiście wspólnym przekazem obędzie ratunek dla państwa prawa , ale pytanie czy coś jeszcze? Upieram się, że należy przemyśleć kwestie programowe pod kątem ich “sprzedaży” w trakcie kampanii. Zwyrodniała Prawica będzie bezwzględna , natomiast ja wierzę w debatę. Trzaskowski popełnił moim zdaniem błąd w 2020, że nie poszedł na debatę do reżimowej TV. Mógł tam powiedzieć łagodnie do elektoratu PIS i niełagodnie do swojego , co robi partia trzymająca władzę.

    1. Boję się, że przedłużam w sposób, który może zdominować dyskusję zanim ona się zacznie. Ale zaryzykuję. Chodzi mi o to, że jeśli zaczniemy stosować uniki w kwestiach “światopoglądowych” lub innych “kontrowersyjnych”, zostaniemy z ciepłymi kluchami, które nie są w stanie zaangażować nikogo. Ważniejsze jest jednak, że nikt nie uwierzy tego rodzaju “ugodowości”. Warto więc pokazać, że spór w każdej z tych spraw nie musi być wojną. Że wybory nie muszą być koniecznie czymś, czego się musimy bać. “Lewacy”, że nas “ciemnogród” spali na stosach, a “prawacy”, że im “lewactwo” zafunduje “Holokaust dzieci”, “genderyzm” i te rzeczy. Jeszcze inne spojrzenie na ten sam temat. Kosiniak-Kamysz nie wyobraża sobie obecności na wspólnej liście z Klaudią Jachirą. Rozumiem jego ból. Czy uważa, że Klaudia w parlamencie jest nie do zaakceptowania? Ja uważam, że jest cenna — nie dlatego, że z nią sympatyzuję. Lepszym przykładem jest Marta Lempart — jeszcze trudniejsza do zaakceptowania przez bardzo wielu ludzi. I co z tego? Marta Lempart i stojące za nią — przynajmniej potencjalnie — tłumy “wkurwionych” muszą mieć polityczną reprezentację, inaczej sytuacja staje się niebezpiecznie wybuchowa.

      Czy istnieje wyjście z tego pata? Owszem, dość oczywiste. I Kamysz, i Lempart są w Sejmie, to jasne. I Kamysz, i Lempart idą razem na wspólnej liście — co zupełnie nie jest jasne, ale nikt nigdy nie powiedział, dlaczego, rozważając rzeczywiste możliwości. Głosujemy w ramach wspólnej listy albo na Kosiniaka, albo na Lempart, uczestnicząc w konkurencji między nimi. Umowa między tym dwojgiem nie dotyczy tego, czy aborcja jest dopuszczalna, czy nie, albo w jakim zakresie. Dotyczy tego, że konflikt znajdzie pokojowe, parlamentarne rozwiązanie, w którym nikt nikogo nie wypchnie poza margines, a głos decydujący należy do obywatelek i obywateli (sam opowiadam się za irlandzkim sposobem rozstrzygnięcia sporu — czyli najpierw debata, w której centralną rolę pełni “trzecia izba”, czyli reprezentatywne zgromadzenie obywatelskie, a potem referendum, które po tej debacie nie jest populistyczne, tylko daje potężny społeczny mandat i powoduje, że żadna nowa polityczna większość nie wywróci do góry nogami uchwalonego porządku dotyczącego praw podstawowych i absolutnie fundamentalnych). Nie treść “kompromisu” jest istotna, ale to, kto z kim się umawia. To nie mogą być liderzy, bo nie mają takiego mandatu. To również nie powinni być w ogóle politycy. To powinni być ci, którym Art. 4. Konstytucji obiecuje najwyższą władzę (przez przedstawicieli lub bezpośrednio).

      Z tego punktu widzenia niegdysiejszy “kompromis aborcyjny” był skandalem nie ze względu na jego treść (skądinąd skandaliczną, ale też trzeba wiedzieć, że wówczas społecznie akceptowaną), ale przede wszystkim dlatego, że zawarło go paru nieustalonych facetów polityków (Hanna Suchocka mogła być jedyną kobietą tu zaangażowaną) z innymi facetami w czerwonych czapeczkach biskupów. Żadna (poza ew. Suchocką) kobieta nie była stroną. Żadna nie uzyskała niczego za żadne “coś w zamian”. Był skandalem również dlatego, że prawo w tak podstawowym zakresie powinno mieć rangę może niekoniecznie konstytucyjną, ale na pewno odporną na zwykłe zmiany politycznych koniunktur i na kaprys biskupów.

  3. Zgadzam się, że wspólna lista nie powinna zacierać tożsamości partyjnej poszczególnych kandydatów i dodatkowo dać realną szansę zdobycia mandatu posła kandydatom nieapartyjnym. Może warto od razu umówić się, że koalicja jest zawiązana bez próby tworzenia jednego programu, pod neutralną nazwą typu “Koalicja Wyborcza”, logo, które nie kojarzy się wyglądem ani kolorystyką z żadną partią. W kampanii wyborczej zobaczymy jak zwykle banery kandydatów w ich partyjnych barwach, tylko numer na liście stanie się jeszcze ważniejszym elementem przekazu. Do tej pory listy koalicyjne działały – w 2019 roku wyborcy Lewicy mogli wybrać, czy głosują na kandydata Wiosny, Razem, czy SLD i głosujący mogli łatwo znaleźć, kto jest kto na wspólnej liście Lewicy. Kandydat niezależny będzie miał banner bez partyjnego logo, ewentualnie z logo organizacji obywatelskiej, jeżeli uzyska jej poparcie. Po wyborach utworzą się standardowe kluby i koła poselskie oparte na przynależności partyjnej i przekonaniach. Od każdego kandydata, który startowałby na tak zbudowanej wspólnej liście oczekiwałbym jednej deklaracji – jeżeli zostanie posłem, nigdy nie przejdzie na stronę PiS, zmieniając klub, albo zostając posłem niezależnym głosującym jak PiS.

    Problem rozsądnego przydziału numerów na listach jest do rozwiązania, coś można wybrać, z propozycji, które już są na stole. Jeżeli temat jedynek na liście będzie nie do przeskoczenia, można przyjąć zasadę, że partia, która w wyniku paktu senackiego wystawia w okręgu kandydata na senatora, ma kandydat na pierwszym miejscu na liście do Sejmu. Jak mamy w jednym okręgu sejmowym kandydatów na Senatorów z kilku partii, robimy losowanie, która z nich dostanie jedynkę.

    1. Zgadzam się, że wspólna lista nie powinna zacierać tożsamości partyjnej poszczególnych kandydatów i dodatkowo dać realną szansę zdobycia mandatu posła kandydatom nieapartyjnym. Może warto od razu umówić się, że koalicja jest zawiązana bez próby tworzenia jednego programu, pod neutralną nazwą typu “Koalicja Wyborcza”, logo, które nie kojarzy się wyglądem ani kolorystyką z żadną partią. W kampanii wyborczej zobaczymy jak zwykle banery kandydatów w ich partyjnych barwach, tylko numer na liście stanie się jeszcze ważniejszym elementem przekazu. Do tej pory listy koalicyjne działały – w 2019 roku wyborcy Lewicy mogli wybrać, czy głosują na kandydata Wiosny, Razem, czy SLD i głosujący mogli łatwo znaleźć, kto jest kto na wspólnej liście Lewicy. Kandydat niezależny będzie miał banner bez partyjnego logo, ewentualnie z logo organizacji obywatelskiej, jeżeli uzyska jej poparcie. Po wyborach utworzą się standardowe kluby i koła poselskie oparte na przynależności partyjnej i przekonaniach. Od każdego kandydata, który startowałby na tak zbudowanej wspólnej liście oczekiwałbym jednej deklaracji – jeżeli zostanie posłem, nigdy nie przejdzie na stronę PiS, zmieniając klub, albo zostając posłem niezależnym głosującym jak PiS.

      Problem rozsądnego przydziału numerów na listach jest do rozwiązania, coś można wybrać, z propozycji, które już są na stole. Jeżeli temat jedynek na liście będzie nie do przeskoczenia, można przyjąć zasadę, że partia, która w wyniku paktu senackiego wystawia w okręgu kandydata na senatora, ma kandydat na pierwszym miejscu na liście do Sejmu. Jak mamy w jednym okręgu sejmowym kandydatów na Senatorów z kilku partii, albo kandydatów niepartyjnych, robimy losowanie, która z nich dostanie jedynkę.

Skomentuj Michal M. Majewski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zgłoszone wystąpienia