Dlaczego i jak?

Nie będziemy tu przekonywać, że wspólna lista wyborcza KO, PL2050, Lewicy i PSL jest konieczna, żeby wygrać wybory i zdobyć minimum 307 mandatów, które pozwolą przeprowadzić niezbędne procesy naprawcze w Polsce. Zrobił to znakomicie a zarazem zwięźle m.in. Andrzej Machowski i do tej, stricte arytmetycznej argumentacji, trudno coś jeszcze dodać.

Skoncentrujemy się natomiast na argumentach, które, być może nie są ani najważniejsze, ani oczywiste, jednak warte podkreślenia właśnie przez nas – politolożkę pracującą na co dzień z młodymi ludźmi i obywatelskiego aktywistę, któremu zdarzyło się kandydować w wyborach.

Rząd Zjednoczonej Prawicy zniszczył w Polsce nie tylko praworządność i stojące na jej straży konstytucyjne organy, ale także wiarę części polskiego społeczeństwa w prawo jako takie i wartość wolnych sądów i prokuratury.

Zniszczył nie tylko instytucje państwowe, ale także przekonanie wielu obywateli, że instytucje te mają jakąkolwiek społeczną legitymizację.

Zniszczył nie tylko polskie szkolnictwo na wszystkich jego poziomach, ale także szacunek sporej grupy Polaków dla kultury, nauki, wiedzy i kształtujących je elit.

Dziś Polska jest krajem o jednym z najniższych spośród wszystkich państw Unii Europejskiej kapitale społecznym. Nie ufamy ani politykom, ani instytucjom, ani sobie nawzajem. Ten porażający cynizm społeczny jest chyba najgorszą spuścizną, którą pozostawi po sobie Prawo i Sprawiedliwość. Dlatego, aby odbudować kluczowe struktury demokratycznego, liberalnego i praworządnego państwa, opozycja musi nie tylko wygrać wybory i zdobyć konstytucyjną większość, ale także wypracować nowy model legitymizacji władzy w Polsce, który pozwoli na utrwalenie wprowadzonych zmian na dziesięciolecia.

Po 1989 roku wszystkie kolejne rządy zaniedbywały, czasem celowo i z wyrachowaniem, czasem, chcemy w to wierzyć, mimowolnie i nieświadomie, wychowywanie społeczeństwa obywatelskiego. Liczyły się doraźne cele polityczne i gospodarcze, doraźne decyzje wyborcze. Nawet w chwilach powszechnej mobilizacji, jak w przededniu referendum akcesyjnego w sprawie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej, działaliśmy raczej w trybie pospolitego ruszenia niż nowoczesnego społeczeństwa decydującego o wspólnym przyjęciu i podzielaniu określonych wartości. Dzisiaj ponosimy konsekwencje tych zaniechań.

Wychowanie obywatelskie – wbrew nazwie przywodzącej na myśl szkolne lekcje z tak nazwanego przedmiotu – to nie tylko opowieść do demokracji, ale jej doświadczanie i testowanie. Mówi się często – obserwatorzy polskiej polityki o tym wiedzą – że w Polsce wybory się raczej przegrywa, niż wygrywa. Że stara władza odchodzi dlatego, że się zużywa lub przeżywa kryzys – nie dlatego, że zastępuje ją nowa, mając nowy, lepszy pomysł. Dotyczy to przecież również pamiętnych wyborów z ‘89 roku, kiedy komunizm upadł pod własnym ciężarem, a niekoniecznie pod naporem społecznego buntu. U początków obecnego kryzysu, przestrzegając przed szaleństwem wizji „polskiego Majdanu” i postulatem przedterminowych wyborów, studząc gorące głowy Adam Michnik przekonywał, że ta władza zaplącze się we własne nogi prędzej niż inne, ponieważ tak bardzo jest nieudolna. W tym ostatnim szczególe Adam Michnik się pomylił – i ten błąd był charakterystyczny.

Jakkolwiek oceniać trafność tego rodzaju diagnoz, one przede wszystkim rysują fatalny obraz stanu nie tylko polskiej demokracji, ale w ogóle polityki. Żadne „obywatelskie wzmożenie”, żaden pomysł na Polskę i politykę państwa, żadna wizja i żadna kampania nie mają tu najmniejszego znaczenia. Władza upada po prostu, kiedy musi, decydują o tym bezosobowe przemożne prawa historii, ekonomii, politycznej socjologii. Ten ponury obraz nie musi być prawdziwy, a sukces projektu PiS, cokolwiek o nim wszyscy sądzimy, jest jednym z przykładów, który warto sobie uświadomić i który przy okazji wyjaśnia ową pomyłkę Adama Michnika: dlaczego władza PiS przetrwała choć tak bardzo intensywnie plątała się o własne nogi.

Z systemowego punktu widzenia pytanie na najogólniejszym poziomie brzmiałoby zatem: jak do rachunków zawodowej polityki i owych przemożnych praw determinujących jej ewolucję dopisać tę brakującą zmienną, jaką są obywatelskie postulaty i sprawstwo rządzonych w polityce.

Jedna lista, o której tu mowa, nie ma sensu bez bardzo wyraźnego, wyjątkowego celu tych wyborów i następującej po nich kadencji parlamentu. Bez szerszego horyzontu postulat integracji opozycji przeciw PiS może być wręcz szkodliwy, utrwalając i tak dziś widoczny dwupodział polskiej polityki. Dwubiegunowa polaryzacja bywa groźna sama w sobie, jej efekty widać w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, gdzie jednak regulują go przecież odpowiednie normy ustrojowe, tradycja, a więc gwarantowany prawem i obyczajem demokratyczny model po obu stronach tamtejszego sporu politycznego. Model, który potrafi przetrwać również trudne czasy, kiedy spór zamienia się w otwartą wojnę. W podobnie lub bardziej podzielonej Polsce, wstrząsanej gwałtowną i coraz bardziej brutalną polityczną wojną, takiego obyczaju i takich ustrojowych gwarancji nie ma. Efekt może być tym groźniejszy, co koniecznie trzeba mieć na uwadze, kiedy rozmawiamy o wspólnej liście opozycji.

Patrząc jednak na szanse z punktu widzenia nie demokratycznych pryncypiów, zapominając nawet o potrzebach zmian przywodzących na myśl konstytuantę, warto dostrzec również dwa inne rzadko dostrzegane konieczne polityczne warunki powodzenia projektu wspólnej listy.

Oferta – postulowana dzisiaj przez najsilniejszą PO, a odrzucana przez pozostałe partie, których łączne poparcie jest z grubsza równe temu, którym PO dysponuje samodzielnie – musi być przede wszystkim uczciwa. Tego dziś brakuje. Każda z trzech mniejszych partii wzywana dziś słusznie, w imię racji stanu, do przystąpienia do porozumienia wyborczego, stoi wobec decyzji, w której każdy wybór jest zły. Każdy z partyjnych liderów godząc się na układanie wspólnej listy z silniejszym partnerem skaże się na marginalizację i utratę własnej odrębnej tożsamości, jak to się stało udziałem Inicjatywy Polskiej, Nowoczesnej, być może także Zielonych. Nie godząc się i startując osobno, ulegnie innej katastrofie: w dniu wyborów jego zwolennicy zagłosują w większości na najsilniejszego przeciwnika PiS, jak to się stało w przypadku Wiosny Biedronia. Wyjściem z tego impasu byłby otwarty na obywateli proces kształtowania wspólnej listy w konkurencji między tworzącymi ją partiami, z których każda w zgodzie z własnym oczywistym interesem zdoła „się policzyć”. Sformułowanie takiej oferty leży dziś w rękach PO, która wspólną listę postuluje i jest najsilniejszym z graczy. Ale być może nie tylko w rękach PO.

Drugim warunkiem jest, by każdy, kto zechce startować poza wspólną listą demokratów był w oczywisty sposób skazany na porażkę. Tylko wtedy porzuci partykularne kalkulacje na rzecz wspólnego dobra. Kiedy mówimy otwarcie, bez gry PR-owych pozorów, ten warunek okazuje się istotniejszy od wszelkich trudności programowych uzgodnień, o których wciąż mówią politycy i które łatwo rozwiązać wraz ze wspomnianym tu pierwszym warunkiem, po prostu dopuszczając nawet bardzo istotne różnice programowe i to z nich budując wartość wyborczej obietnicy demokracji. Sądzimy, że wciąż jest jeszcze czas – choć jest go bardzo mało – by efekt przymusu wspólnego startu osiągnąć, pokazując go choćby w sondażach. Potrzeba do tego rozpoznawalnej społecznie inicjatywy. To jest miejsce dla inicjatyw obywatelskich. Tego zadania nie wypełni po prostu najsilniejsza z partii.

Polska jest nie tylko głęboko podzielona i spolaryzowana, to tylko część obrazu. I wcale nie ta najgorsza! Jeszcze bardziej bowiem przeraża Polska obojętna i niezdecydowana lub sfrustrowana i wściekła na całą klasę polityczną. Polska, która nie chodzi do wyborów, ponieważ nie wierzy, że którakolwiek siła polityczna może i chce zmienić na lepsze jej los. Polska, która nie widzi różnicy między PiS a KO, między Jarosławem Kaczyńskim a Donaldem Tuskiem, między Moskwą i Budapesztem a Brukselą i Berlinem. Polska, która nie ufa nikomu a wszystkimi gardzi!

To o tę właśnie Polskę musi zawalczyć demokratyczna opozycja i do tej walki musi stanąć wspólnie! Jakakolwiek inna konfiguracja będzie jedynie potwierdzeniem tezy, że partykularne interesy poszczególnych ugrupowań i polityczne ambicje ich liderów są ważniejsze, niż wspólny cel. Jedna lista skupiająca wszystkie prodemokratyczne siły w naszym kraju jest konieczna nie tylko ze względów praktycznych. Jest niezbędna także, a może przede wszystkim, ze względów symbolicznych! W tym momencie naszej historii potrzebujemy jednej listy. I jednej Polski.

Dr hab. Anna Siewierska-Chmaj, prof. UR
Instytut Nauk o Polityce, Uniwersytet Rzeszowski

Paweł Kasprzak
Obywatele RP

Jedna odpowiedź

  1. Wspomniane tu wychowywanie społeczeństwa obywatelskiego uważam za kluczowe, żeby PiS i/lub nacjonaliści (a może już neofaszyści) nie wrócili za dwie chwile do władzy.
    “Dziś Polska jest krajem o jednym z najniższych spośród wszystkich państw Unii Europejskiej kapitale społecznym. Nie ufamy ani politykom, ani instytucjom, ani sobie nawzajem”. Tak właśnie jest i to jest dramat !! Bez kapitału społecznego NIEMOŻLIWE jest zbudowanie społeczeństwa obywatelskiego.

    Edukację polityczną/obywatelską prowadzą z wielkim powodzeniem Niemcy.
    Dokładnie dzisiaj swoje 70lecie obchodzi ich Bundeszentrale für Politische Bildung (Federalne Centrum Edukacji Politycznej) https://www.bpb.de/ Mam nadzieję, że podobna instytucja powstanie w Polsce natychmiast po wygranych przez nas wyborach. — Czy znajdzie się jakaś siła polityczna, która to zrobi?

Skomentuj Wendrychowicz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zgłoszone wystąpienia